Więcej...

    Kolorowy ptak

    Czego nauczył ją pobyt za granicą? Jaki jest związek pomiędzy dziennikarstwem a dietetyką oraz technologią roślin leczniczych i prozdrowotnych? Czym zajmuje się jej fundacja SIMBIOSIS? O tym m.in. opowiedziała nam Eliza Voss – dziennikarka, specjalistka ds. PR i Art & Science.

    Elvis Strzelecki: Pamiętam Cię ze studiów jako kolorowego ptaka, którego wszędzie było pełno. Studencki samorząd, kabaret, organizowanie imprez. Mądry z Ciebie był kaowiec.

    Eliza Voss: Tak, wszystko się zgadza. Myślę, że bierze się to z mojego temperamentu i osobowości; odkąd sięgam pamięcią, zawsze było mnie wszędzie pełno. Rozśmieszałam ludzi na imprezach rodzinnych, już w przedszkolu brałam udział w przedstawieniach, a w szkole podstawowej inicjowałam wszelkiego rodzaju występy, głównie taneczne. Lubię organizować ludziom czas, żeby mogli go spędzić z dala od trosk codzienności,  napędzać ich dobrą energią i wskrzeszać w nich pozytywne emocje. Nie mam potrzeby bycia na piedestale tych działań, dla mnie największą radością jest widzieć szczęście innych, nawet w kuluarach.

    Skoro mówimy o umiejętności nakręcania ludzi dobrą energią – od zawsze miałaś w sobie żyłkę optymistki, czy jest to nawyk, który sobie utrwaliłaś w świadomości?

    Trudno stwierdzić, gdzie leży początek nabrania przeze mnie ogólnego optymizmu. Wydaje mi się, że od zawsze go mam. Nawet pomimo trudności, nigdy się nie poddaję i zawsze znajduję ścieżkę, która prowadzi do jakichś rozwiązań. Być może wzięło się to ze sposobu, w jaki wychowywali mnie rodzice, a właściwie nie wychowywali, bo zazwyczaj dawali mi wolną rękę do doświadczania życia. Oczywiście ostrzegali mnie przed konsekwencjami jakichś zachowań, ale ze względu na moją wrodzoną ciekawość świata, i tak zawsze robiłam wszystko po swojemu. Ot, taka buntowniczka trochę.

    Po studiach w Radomiu przeprowadzasz się do Krakowa. Szukasz pracy i napotykasz na pierwsze próby…

    Po studiach w Radomiu wyjechałam do Krakowa, żeby kontynuować naukę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Niestety byłam zawiedziona poziomem nauczania albo po prostu za dużo nauczyłam się na studiach licencjackich. W związku z tym stwierdziłam, że nie będę marnować czasu na coś, co nic nie wnosi do mojego życia, a tym bardziej dla samego papierka. Wtedy zdecydowałam się wyjechać za granicę, gdzie mogłam zdobyć doświadczenie zawodowe w zupełnie innym środowisku kulturowym. Padło na Turcję. Tam odbywałam praktykę w biurze promocji na Firat University w Elaziğ. Trwało to około jednego roku.

    Za granicą spędzasz 7 lat. W międzyczasie zostajesz mamą. Czego nauczył Cię ten czas?

    Cierpliwości. Na samym początku wyjeżdżając do Niemiec, musiałam schować swoje ambicje w kieszeń. Miałam tylko 100 euro ze sobą. Zbierałam plastikowe butelki, które za kaucją w automacie wydawały centy. Dzięki temu mogłam kupić chleb tostowy i kilka plasterków szynki oraz sera żółtego. Pierwsze dwa tygodnie to był tryb przetrwania, dopóki nie znajdę pierwszej pracy, ale nie poddawałam się. Adrenalina i właśnie ten „niepoprawny” optymizm dodawał mi sił każdego dnia, dzięki czemu z uśmiechem na twarzy załatwiałam po kolei formalności, by móc się ustabilizować.

    Po dwóch tygodniach  przyjechał do mnie mój ówczesny partner. Wtedy już było trochę łatwiej. W dwójkę zawsze raźniej. Po kilku latach zaszłam w pierwszą ciążę. Była to nie lada niespodzianka, gdyż lekarzy twierdzili, że dzieci mieć nie mogę. Niemniej mentalnie byłam gotowa na przyjęcie nowej roli w życiu. Zostanie mamą pozwoliło mi odkryć w sobie zupełnie nowe cechy, nowe emocje. I również tę cierpliwość.

    Pojawienie się nowego życia zmienia codzienność i relacje o 180 stopni. Nie da się tego opisać tzw. złotym środkiem. To są kwestie bardzo indywidualne i każdy doświadcza tych stanów w zupełnie inny sposób.

    Po narodzinach pierwszego syna, w odstępach co 1,5 roku pojawili się kolejni. W sumie jest ich trzech.

    Pewnego dnia postanawiasz jednak wrócić do Krakowa. Sama z trójką dzieci. Jak wówczas zneutralizowałaś w sobie lęk? Czy dość szybko przyszły Ci pomysły na to, co robić dalej?

    Mój powrót do Polski był aktem desperacji i ucieczką od depresji, która nabierała na sile każdego dnia. To długa historia. Niemniej byłam na rozdrożu decyzji – albo kończę, albo stawiam wszystko na jedną kartę i niech się dzieje wola Wszechświata. Nie miałam w sobie lęku. W ogóle. Raczej ekscytację i radość, w stylu „co tam na mnie czeka”. Nie miałam żadnych pomysłów. W tamtym czasie byłam jak puste naczynie. Działałam spontanicznie, choć z pewną dozą logiki.

    Wracając do optymizmu – ludzie postrzegają go jako patrzenie na świat przez różowe okulary, podczas gdy tak naprawdę to realizm połączony z nadzieją na lepszą przyszłość i otwarcie się na pracę nad sobą. Jak Ty go postrzegasz?

    Myślę, że już wcześniej odpowiedziałam na to pytanie. Dla mnie optymizm to po prostu umiejętność dostrzegania możliwości rozwiązywania problemów.

    Co dziennikarstwo ma wspólnego z dietetyką oraz technologią roślin leczniczych i prozdrowotnych?

    Dziennikarstwo zawsze kojarzyło mi się z dochodzeniem do faktów. Jako że mam problemy ze zdrowiem, a medycyna zachodnia rozkłada nade mną ręce, postanowiłam wziąć je w swoje. Podjęłam się nauki online na kierunku dietetyka w Polskim Instytucie Dietetyki, otrzymując dyplom dietetyka, a  z racji tego, że zafascynowały mnie właściwości prozdrowotne kokosów, szukałam dalej. Stąd Uniwersytet Rolniczy w Krakowie. Było to też dla mnie światełko w tunelu, które dało mi właśnie możliwość powrotu do Polski.

    Projektów, w których bierzesz udział, jest naprawdę sporo. Zdradź nam coś więcej na ich temat.

    Zdecydowanie. Jestem osobą, która mając więcej obowiązków, jest lepiej zorganizowana. Jestem założycielką Fundacji SIMBIOSIS i twórczynią marki o takiej samej nazwie, a także członkinią Zarządu Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polski w krakowskim oddziale. W aspekcie społecznym pełnię również funkcję ławniczki w Sądzie Okręgowym w Krakowie. Piszę do różnych czasopism i magazynów, zaczęłam tworzyć własną markę #VOSS, gdzie połączyłam wszystko to, czym się zajmuję, czyli copywriting, branding, media relations i event management. Głównie ukierunkowuję się w branżę space (kosmiczną). Jest to bardzo bliskie mojemu sercu.

    Skoro mowa o Fundacji SIMBIOSIS, to jakie są jej założenia?

    Powstanie fundacji było odpowiedzią na potrzeby lokalnej społeczności w Krakowie. Ludzie przychodzili do mojego Showroomu i namawiali, żeby z wyjść z moją działalnością na szerszą skalę. Misją SIMBIOSIS jest pomóc ludziom odkryć i zrozumieć siebie, a także  świat, który nas otacza. Wszystko to w kontencie Art&Science, czyli połączenia sztuki z nauką i odwrotnie.

    W ramach fundacji zainaugurowałyście akcję „Cała Polska Wymienia Się Zabawkami”, dzięki której nieużywane zabawki mogły trafić do przedszkoli oraz szpitali. Czy zaskoczył Cię przebieg akcji i to, jak zachowali się ludzie, którzy zdecydowali się Was wesprzeć?

    Tak. #SpokójMamy, czyli „Wielka Wymiana Zabawek” zaskoczyła nie tylko mnie, bo i dziewczyny, które współtworzą ze mną Fundację. Nie sądziłyśmy, że tak prosty pomysł, okaże się tak potrzebną inicjatywą. W ciągu kilku miesięcy przy współpracy z naszymi przyjaciółmi z wielu miast w Polsce projekt zaczął eskalować i przybierać formę dużej akcji społeczno-charytatywnej. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, jak widzimy radość i uśmiechy nie tylko dzieci, ale ich rodziców, bo właściwie akcja skierowana jest do osób dorosłych, jako że wiemy, że nie wszystkich stać na zakup nowych zabawek, które de facto we współczesnych czasach są bardzo drogie. Chcemy dać równe szanse tym, którym życie nie sprzyja, nawet w tak zdawać by się mogło nieznaczącym aspekcie. W końcu to relacje pomiędzy rodzicami a dziećmi są tymi najważniejszymi w ludzkim życiu. Miło jest patrzeć, gdy rodzic wręcza swoim pociechom zabawki, które dla nich bardzo często są wizualizacją marzeń. A rodzice, którzy mają nadmiar tych zabawek w domu, pozbywają się problemu, jednocześnie dając szczęście innym. Czyż to nie wspaniałe?

    Jak dużą rolę odgrywa w Twoim życiu duchowość? Jak ją pojmujesz i jak wyglądała Twoja droga do miejsca, w którym jesteś dziś?

    Duchowość… Bardzo prosty, a zarazem złożony proces. Przechodziłam chyba wszystkie możliwe formy duchowości. Od tradycyjnego katolicyzmu po szamanizm. Niemniej w każdej z tych form zauważyłam, że każdy praktykujący jakąkolwiek z nich wciąż oddaje odpowiedzialność za własne czyny i decyzje do zewnątrz. Upraszczając: „bo Bóg tak chciał”, „bo planety są tak ustawione”, „bo duch wilczycy tak pokazał”, „bo to energia żywiołu ognia się manifestuje”. Ludzie cały czas doszukują się powodów na zewnątrz dla danych skutków, szczególnie tych o negatywnym znaczeniu. W związku z tym odeszłam od praktykowania tego typu form, a skupiłam się na esencji, czyli własnej duszy, którą stawiam na równi ze świadomością. Słucham swojego ciała, swojej intuicji. Każde ciało to tylko narzędzie. Sami decydujemy, jak nim sterować. To, że z zewnątrz coś na nie oddziałuje, to mimo wszystko my decydujemy, jak na te oddziaływania reagować. Ot cała filozofia. Trzeba po prostu wziąć odpowiedzialność za własne decyzje i reakcje na otoczenie.

    Na koniec chciałbym Cię zapytać, co powiedziałabyś dwudziestoletniej sobie?

    Zadbaj najpierw o swoje bezpieczeństwo i spokój, by móc pomagać innym.

    Więcej o sylwetkach kobiet znajdziecie tutaj.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY